![]() |
Dzieci na smyczy, źródło: jeja.pl |
Ubolewam, gdy widzę rodziców,
którzy organizują cały wolny czas swoim dzieciom. Podają im wszystko na
tacy, a jeszcze muszą się starać, żeby zawartość tej tacy stale była
atrakcyjna, co z wiekiem jest coraz trudniejsze. I tak hodują kaleki,
które same nie podejmują decyzji i same niczego nie wymyślą.
Czy warto mówić: "Musisz to zjeść" / "Masz iść w tej sukience"?
Pamiętam
wesele w Gdańsku. Miałam wtedy 8 lat, może 7. Rodzice raczej nigdy nie
ingerowali w to, w co się bawię, jak ubieram etc. Nie narzucali mi woli,
raczej sugerowali. Często nic sobie z tego nie robiłam - tak jest do
tej pory. Dlaczego? Ponieważ nie byłabym sobą. Akcja z weselem rzutuje
na moje myślenie. Do Gdańska jest od nas ładnych kilkaset kilometrów.
Tuż przed wyjazdem spakowałam swoją ulubioną sukienkę "do tańca".
Kwiecistą, do kostek, ale skromną, bo bawełnianą z rękawkiem. Podczas,
gdy mama pewna, że nałożę pudrową, różową, koronkową sukieneczkę, którą
już raz miałam na sobie, spakowała ją, nie pytając mnie o zdanie.
Nigdy nie lubiłam tej sukienki. Była piękna, ale nie dla mnie. Może była zbyt piękna?
Podobnie jak niektóre z ubrań dziś proponowanych w sieciówkach (są cudowne, ale...). W tej sukience czułam się jak w przebraniu. Mimo
to, wiedziałam, że muszę wyglądać w niej pięknie, bo każdy mi to mówił.
"Jak księżniczka" - słyszałam. Ale ja nie byłam księżniczką. Byłam
Anitą, a ta głupia sukienka mnie przyćmiewała. Miałam wrażenie, że
wszyscy chwalą ją, nie mnie. Być może dlatego do tej pory nie lubię
"błyszczeć". Nie w ten sposób.
W
każdym razie, wypad nad morze miło wspominam - wspólne rodzinne
zwiedzanie mimo chłodu, deszczu i wiatru okazało się frajdą. W końcu
nadszedł dzień ślubu i mojego zwycięstwa - nie ukrywam, że nie wiem, czy
powiodłoby mi się bez małego wsparcia ze strony babci. Oczywiście do
konfliktu sukienkowego dołączył konflikt fryzurowy - mama zażyczyła
sobie, by moje włosy do pasa zostały rozpuszczone, co dla mnie było nie
do pomyślenia. W planach miałam ostro zaszaleć, a nie po drodze mi było
mieć w czasie tańca problem z włosami. Dlatego poprosiłam po cichu
ciocię, żeby związała mi włosy w koński ogon wysoko, na środku głowy. Prośba
została spełniona i ja również czułam się spełniona. Tym bardziej, że
na twarzy był tylko uśmiech i ani śladu wcześniejszych łez buntu. To w
tym wieku najpiękniejszy makijaż. Jeszcze bardziej
usatysfakcjonowana byłam zdziwieniem mamy, która tylko trochę się
zdenerwowała, widząc mnie dopiero w samochodzie.
Jak
się okazało, nie wyglądałam źle. Czułam się też lepiej, tym bardziej,
że nikt nie chwalił mojej skromnej kreacji, tylko mnie. Szalałam do
późna - szczęśliwa.
Nie
wszystkie decyzje młodości bywają trafne. To oczywiste. Nawet większość
z nich bywa nietrafiona, wręcz lekko upokarzająca. To prawda - nie
można pozwolić na upokorzenie, ale kiedy jest zdrowa możliwość, warto
pozwolić dziecku zdecydować o sobie, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Nie warto się narzucać. Nikomu. Nawet dzieciakom. Dziecko też człowiek, któremu można doradzić.
Jednak to ono powinno podejmować codziennie swoje małe decyzje.
Naturalnie, wskazane jest udzielanie wskazówek, bo dziecko to jednak mniejszy, niedoświadczony człowiek.
Trzeba upewniać tego człowieka, że każda rzecz wymaga podjęcia decyzji,
że trzeba nauczyć się zauważać, oceniać, wiedzieć, czego się chce, z
kim się dobrze czuje. I trzeba pozwolić na błędy. One są najlepszą nauczką, nie tylko tą w sensie kary, ale też nagrody - jako doświadczenie.
To
działa też na asertywność. Człowiek pewny swoich decyzji nie ulega tak
łatwo namowom innych, szczególnie rówieśnikom i szczególnie jeśli chodzi
o używki w wieku nastu latek.
Zatem
najlepsza jest dłuuuga smycz. Czyli radzić i pozwalać decydować.
Pozwalać na błędy i wyczuć dojrzałość dziecka do podjęcia decyzji.
Samodzielność tak, ale na miarę dojrzałości.
Bardzo mądrze napisane! Mam nadzieję, że w przyszłości nie założę zbyt krótkiej smyczy :)
OdpowiedzUsuńJa również, tym bardziej, że post powstał po to, by nie zapomnieć, co było ważne dla mnie jako dziecka.
UsuńZdecydowanie zgadzam się z tym punktem widzenia. Uczenie dyscypliny niczego nie daje. Chyba, że chcemy wychować człowieka o mentalności niewolnika...
OdpowiedzUsuńKiedyś natrafiłem na genialną wypowiedź ks. Tischnera a propos wychowania i umieściłem ją na blogu:
http://filozofia-dialogu.blogspot.com/search/label/Tischner
Pozdrawiam serdecznie! :)
Dziękuję za ubogacające cytaty :)
UsuńNigdy w ten sposób, nie analizowałam swoich przeżyć z dzieciństwa. Ciekawy wpis. Mnie również się wydaje, że smycz bywa za krótka. Dzieci nie są i nigdy nie będą kopiami swoich rodziców. Z drugiej strony, gdy się widzi dzieci wychowywane na całkowitym luzie, niemal z obojętnością...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Złoty środek jest najważniejszy - dlatego jestem za smyczą, jej brak też byłby zły, ale jestem za smyczą dość długą i elastyczną :)
Usuń